Święta święta i po świętach, a ja sobie podróż sentymentalną postanowiłem zafundować. To zapewne wpływ przejedzenia i alkoholu, który udało mi się wchłonąć przez te dwa dni więc wybaczcie, jutro będę się wstydził, ale póki póki co niech szaleństw trwa. Przygotujcie się na strumień świadomości i bądźcie wyrozumiali.
Czy ktoś to jeszcze pamięta? Zacznijmy może od sztajerku, który zapamiętałem w dwójnasób – był to przebój swego czasu katowany na każdej imprezie pracowników pewnego operator komórkowego, dawne czasy, a rok temu, po latach kilku, niespodziewanie, na wakacjach, ni stąd ni zowąd, sześcioletnia córka znajomych zapewniła nam trzygodzinną podróż, pod znakiem zapytania stawianym co dwie minuty: “Tato, a puścisz mi asere he”. Tak rachunek jest prosty – usłyszeliśmy to pytanie plus minus 90 razy. I jak tu ma się łezka w oku nie kręcić. Ze specjalną dedykacją od Wyzyka, dla Z. 🙂
A teraz coś co mnie uspokaja szczególnie i nie wiem czy ma się wstydzić czy uśmiechać. Sam nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie co jest takiego czarodziejskiego w tych bitach, że pozwalają mi zasypiać z la la la w mych myślach 🙂
No tak ATC, komu dziś mówi coś ta nazwa, ale co tam Let’s Rock!
I close my eyes
Close the door
I won’t worry anymore
I’ve been waiting for you
Everyday and everynight
Mam nadzieję, że nie ma ci jeszcze dosyć, to teraz może coś bardziej z przeszłości. Jak dla mnie ogromna dawka pozytywnej energii i wibracji. Zawsze ta piosenka wprowadzała mnie w wyśmienity nastrój.
I co było dla mnie największym chichotem Pan Boga w całej tej historii – John Paul Larkin urodził się 13 marca 1942. Międzynarodowy sukces odniósł w 1994. Zmarł 3 grudnia 1999 roku w wieku 57 lat na raka płuc. Krótko ale na temat. “I jak tu nie wierzyć w opatrzność. Własną śmiercią można własne życie tylko potwierdzić, ale zaprzeczyć mu nie można, ponieważ nasza śmierć czyni dopiero nasze życie ostatecznie nieodmiennym.“*
Ojej to chyba trochę popłynąłem to może teraz zaproponuję to:
To jest piosenka, która towarzyszyła mi zawsze kiedy wracałem z Kalisza. Spędzałem sobotę z Magdą i Leszkiem i po dwóch dniach normalności, musiałem wsiąść w samochód i wrócić do rzeczywistości. Ta piosenka towarzyszyła mi w drodze powrotnej, gorycz powrotu była nieco mniejsza (macz kisów for ju Magdo i Leszku, jesteście dla mnie jak białe skały Dover). No a jak już jesteśmy przy białych skałach to nie może zabraknąć hiszpańskich dziewczyn.
I tak mimochodem dotarłem do Maciosa i podroż sentymentalna jakaś się wyklarowała, a zaczęło się od sześciolatki, oj chyba się starzeję. A jak już jesteśmy przy Maciosie, to oczywiście nie może zabraknąć tej piosenki:
No i Strachy nie były pierwsze:
A jak już ma być sentymentalnie to nie może zabraknąć oryginału, na którym się wychowałem:
I mały epilog na koniec
To dobry moment żeby zakończyć.
Pozdrawiam
Wyzyk
*Leszek Kołakowski — Klucz niebieski albo opowieści biblijne zebrane ku pouczeniu i przestrodze
Ps.
I nie mogło zabraknąć oczywiście Requiem For A Dream – mogę słuchać nieskończoną liczbę razy i nieskończenie będzie mnie ta muzyka pochłaniała.